poniedziałek, 8 października 2018

13. Venom (2018)


Tytuł: Venom
Reżyseria: Ruben Fleischer
Scenariusz: Scott Rosenberg, Jeff Pinkner, Kelly Marcel, Will Beall
Gatunek: Akcja, Sci-Fi

                   Nie bywam w kinie za często, ale kiedy już tam jestem to jednak rzadkością jest sala wypełniona po brzegi. Na ten wypad namówiła mnie koleżanka - niedzielne popołudnie, dzień handlowy i kilka filmów do wyboru: Kler, którego projekcja ma miejsce co pół godziny, w porywach do sześćdziesięciu minut, kolejna część Hotelu Transylwania a na dokładkę najnowszy hit z serii tych o superbohaterach - Venom. Kierowane słabością do Toma Hardy'ego jak na typowe kobiety przystało oraz całkiem miłymi wspomnieniami z seansu o Deadpoolu zdecydowałyśmy się na ostatni z filmów, nawet jeżeli nie do końca wiedziałyśmy, z czym co się je. Nie jestem i nigdy nie byłam zagorzałą fanką komiksów, rzadko kiedy jestem zaznajomiona z historią danej postaci, ale jednocześnie jestem typowym niedzielnym widzem, który w kinowej sali gości raz na jakiś czas. Do tego typu filmów podchodzę zatem z odpowiednią dawką dystansu - lubię twory o superbohaterach, ale zarazem nie nastawiam się na nic konkretnego i nie porównuję niczego z pierwowzorem. Właściwie jestem wychowana jedynie na kreskówkach o X-Menach czy Lidze Sprawiedliwych, dlatego też moje wymagania co do tych filmów oscylują jedynie wokół animowanych wersji, które zazwyczaj mają niewiele wspólnego z komiksem czy kinowym hitem. 
                   Nie będę się rozpisywać o przygodach, jakie czekały na nas przed seansem. Nadmienię jedynie, że rezerwacja biletów to bardzo fajna sprawa, z której warto korzystać, skoro wybieramy się na film w niedzielę przed godziną osiemnastą i oczekujemy wolnych miejsc na sali. Na szczęście zdążyłyśmy! Przynajmniej na szczęście w teorii, bo z praktyką bywało różnie. Już na samym początku filmu dowiedzieliśmy się, o co dokładnie będzie chodziło w całej fabule - badania nad istotami pozaziemskimi w obliczu zbliżającej się nieuchronnie zagłady planety zakończyły się sukcesem, w efekcie którego do specjalnie przygotowanego laboratorium trafiły inne formy życia, które pewien zamożny człowiek - czarny charakter tego filmu tak swoją drogą, ale to było do przewidzenia, bo jednak ci pozornie porządni, kierujący się dobrem ogółu bohaterowie rzadko kiedy mają tak czyste intencje jak nieudolnie próbuje nam wmówić scenarzysta, reżyser i sam aktor - chce wykorzystać do utworzenia symbiozy z ludźmi, aby możliwe było istnienie człowieka poza Ziemią. Brzmi jak zapowiedź ciekawego filmu? Ani trochę. Raczej jak odgrzewany kotlet, bo oczywistym jest, że coś wymknie się spod kontroli, zaś główny bohater będzie musiał ratować nasz świat przed zagładą. Nie inaczej było w tym przypadku, kiedy to Tom Hardy wcielił się w rolę dziennikarza śledczego - Eddie'go Brocka - zainteresowanego sprawą tajemniczej fundacji, która wykorzystywała bezdomnych ludzi do przeprowadzania testów, które kończyły się śmiercią. Odrobina nieokrzesania i brak pokory Eddie'go doprowadziły zatem do utraty pracy, mieszkania oraz ukochanej kobiety, w rolę której mogliśmy obserwować drętwą Michelle Williams. Szczerze? Po cichu liczyłam na śmierć tej bohaterki i kolejne zawirowanie w życiu Eddie'go, ale niestety - nie spotkała mnie nawet ta przyjemność. 
                   Zamiast tego otrzymałam sporą dawkę absurdu oraz głupoty. Naprawdę ciężko doszukać się w tym filmie tego ,, czegoś '', co mogłam obserwować przed kilkoma laty chociażby w pierwszej części Deadpoola - na tamten seans również szłam niezaznajomiona z bohaterem, ale kinową salę opuściłam w naprawdę dobrym nastroju i z poczuciem, że to nie było marnowanie ani czasu, ani pieniędzy. O Venomie tego powiedzieć nie mogę. Film nieustannie oscylował między gatunkiem o superbohaterach, komedią a czymś niewyobrażalnie nudnym, czego nie umiem wrzucić do konkretnej kategorii. Mamy bowiem tajemnicze badania nad maziowatą formą życia z kosmosu, miłosne rozterki głównego bohatera a na sam koniec jego bromance z symbiotem, którego nosicielem się stał. I tak, jak obserwowanie rozwijającej się relacji między Eddie'm a wspomnianym Venomem było całkiem ciekawe, zaś momentami nawet zabawne, tak cała reszta była po prostu słaba - od gry aktorskiej, przez fabułę aż do sceny najważniejszej konfrontacji, od której zależały dalsze losy planety, kiedy to na ekranie mogłam obserwować jedynie poruszające się w zawrotnym tempie zlepki kolejnych ujęć, gdzie dwie różniące się od siebie nieznacznie barwą istoty z poza Ziemi toczyły między sobą walkę. 
                   Sam Venom nie został przedstawiony w ciekawy sposób - ot, jeden z wielu kosmitów, który początkowo próbuje nakłonić Eddie'go do czynienia zła, by w pewnym momencie stwierdzić, że na swojej planecie jest takim samym nieudacznikiem jak były dziennikarz, więc diametralnie zmienia swoje nastawienie i postanawia pomóc uratować planetę, która mu się spodobała. Co więcej przemawia do nas niskim głosem i nieustannie dopinguje swojego nosiciela w próbach odzyskania ukochanej kobiety, jednocześnie starając się nie odgryzać ludzkich głów, bo Eddie go o to poprosił. Brzmi śmiesznie, może nawet tandetnie i zupełnie tak, jak gdyby Brock miał do czynienia z nastolatkiem, nie zaś niebezpieczną istotą o nadludzkich siłach, jednak ich interakcje oraz momenty, w których mężczyzna sprawia wrażenie rozmawiającego z samym sobą były całkiem fajnie zrobione, momentami nawet zabawne, o czym wspomniałam wyżej. Niestety, to w żaden sposób nie podniosło jakości filmu, który w ostatecznym rozrachunku stał się jedynie kiepską parodią czegoś, co powinno mieć swój własny, mroczny i niepowtarzalny klimat. 
                   Mamy tu również trochę scen walki, pościgi i nawet wybuchy, jednak żadna z nich nie opiewa w mrożące krew w żyłach obrazy, które mogłyby wzbudzić w widzu jakieś głębsze emocje. Ciała nie są pokazane, krew się nie leje i właściwie każdy moment brutalności został spłaszczony do granic możliwości. Zupełnie tak, jak gdyby twórcy filmu przewidywali, że na seans udadzą najmłodsi fani tego typu tworów, toteż ich wrażliwość została uznana za istotniejszą niż zadowolenie widza nieco bardziej wybrednego. Sama się za takiego nie uważam, ale jednocześnie mam jakieś tam swoje wymagania, których Venom niestety nie spełnił.
                   Nie mogłabym powiedzieć, że oczekiwałam tej premiery z zapartym tchem. Przymierzałam się do obejrzenia tego filmu tylko i wyłącznie z powodu odtwórcy głównej roli i chociaż to mnie nie zawiodło, ale cała reszta? Osobiście uważam ten twór za coś skupionego na komercji do granic możliwości, czego głównym zadaniem ma być nie sprawianie przyjemności z oglądania, ale wyciągnięcie pieniędzy z portfeli fanów komiksowego pierwowzoru. Może wśród Was znajdują się takowi? Chętnie poznałabym opinię kogoś nieco bardziej zaznajomionego z komiksowym uniwersum, bo sama czuję jedynie niedosyt i sporych rozmiarów niesmak. 

P. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz