czwartek, 27 września 2018

12. Cassandra Clare - Władca Cieni



Tytuł: Władca Cieni
Seria: Mroczne Intrygi
Autor: Cassandra Clare
Liczba stron: 848
Wydawnictwo: Mag

Czy oddałbyś bratnią duszę… za swoją prawdziwą duszę?
Życie Nocnego Łowcy to życie w pętach powinności. W więzach honoru. Świat Nocnego Łowcy to świat uroczystych przysiąg, a nie ma ślubów świętszych niż te łączące parabatai – wojowników-partnerów, którzy mają razem walczyć i razem ginąć, lecz nigdy, przenigdy nie wolno im się zakochać.
Emma Carstairs odkryła, że miłość odwzajemniona przez jej parabatai, Juliana Blackthorna, jest nie tylko zakazana, lecz także śmiertelnie niebezpieczna: może zniszczyć ich oboje. Wie, że powinna uciec od Juliana, lecz jakże miałaby to zrobić, gdy Blackthornom ze wszystkich stron zagrażają wrogowie?
Ich jedyną nadzieją jest Czarna Księga Umarłych, magiczny wolumin o ogromnej mocy. Wszyscy chcą ją dostać, ale tylko Blackthornowie są w stanie ją odnaleźć. Emma, jej najlepsza przyjaciółka Cristina oraz Mark i Julian Blackthornowie przybywają do Faerie – gdzie hulaszcze zabawy skrywają krwawe zagrożenie i żadnej obietnicy nie można ufać – by tam zawrzeć mroczny pakt z królową Jasnego Dworu. Tymczasem narastające napięcie między Nocnymi Łowcami i Podziemnymi doprowadziło do wyłonienia Kohorty, grupy ekstremistów wśród Nocnych Łowców, którzy domagają się wprowadzenia obowiązku rejestracji Podziemnych i „niewygodnych” Nefilim. Zrobią wszystko, co w ich mocy, by ujawnić tajemnice Juliana i przejąć władzę nad Instytutem w Los Angeles.
Kiedy Podziemni zwracają się przeciw Clave, pojawia się nowa groźba w postaci Władcy Cieni – króla Ciemnego Dworu, który wysyła swoich najlepszych wojowników z zadaniem wymordowania wszystkich, w których żyłach płynie krew Blackthornów, i przechwycenia Czarnej Księgi. Gdy mordercza pętla zaciska się wokół Juliana, ten opracowuje ryzykowny plan ratunkowy. Jego powodzenie zależy od współpracy z nieprzewidywalnym nieprzyjacielem. Sukces może jednak mieć swoją cenę, której ani on, ani Emma nawet sobie nie wyobrażają; krwawy rachunek, który – być może – przyjdzie zapłacić wszystkim, których kochają.



                     Nie macie pojęcia, jak długo czekałam na drugą część z serii Mrocznych Intryg. Moje uczucia po lekturze pierwszego tomu tworzyły tak niesamowity chaos, że zapanowanie nad nim było możliwe jedynie dzięki poznaniu dalszych losów bohaterów ze świata Nocnych Łowców. Niestety - oczekiwanie na Władcę Cieni nieco ostudziło mój entuzjazm, dlatego też kiedy tylko dopadłam książkę w sklepie i wróciłam do domu z zamiarem pogrążenia się w lekturze, dość szybko uświadomiłam sobie, że nie pamiętam za wiele z tego, co działo się w Pani Noc. W efekcie wszystkiego byłam zmuszona odłożyć na bok coś, na co czekałam tak niesamowicie długo, na rzecz przypomnienia sobie tego, co miało miejsce w pierwszej części cyklu pani Clare. Na szczęście od czasów dorwania w ręce Darów Anioła jestem bezapelacyjnie zakochana w tej konkretnej serii, toteż po raz kolejny pochłonęłam sporych rozmiarów tomisko w zaledwie kilka dni. Nie inaczej było z drugą częścią, od której nie mogłam się oderwać, nawet jeżeli nie wszystko było idealne. 
                     Wydarzenia po raz kolejny zostały umiejscowione w rodzinnym mieście rodziny Blackthornów. Naszych ulubionych bohaterów ponownie spotykamy już na pierwszych stronach, gdzie na miejscowym molo toczą zaciętą walkę z morskim potworem - jednym z wielu, które pojawiły się w okolicy tuż po tym, jak w odmętach oceanu zniknęło ciało Malcolma Fade'a. To właśnie te niepokojące wydarzenia doprowadziły do pojawienia się w Instytucie oddziału Centurionów, których głównym zadaniem było rozprawienie się z niebezpiecznymi istotami oraz odnalezienie zwłok niebezpiecznego czarownika, który zajmował się nekromancją. Wprowadzanie tak wielu postaci na raz nigdy nie należało do grona moich ulubionych zabiegów, zaś w tym konkretnym przypadku autorka naprawdę zaszalała. Zwłaszcza, gdy jednym z przybyłych do Los Angeles gości okazała się być Zara Dearborn, jak się potem okazało, narzeczona Idealnego Diego, co po raz kolejny wprowadziło spore zamieszanie do jego kiełkującej na nowo relacji z Cristiną. Na domiar złego wśród Nocnych Łowców uformowało się zgrupowanie promujące rejestrację wszystkich Podziemnych. Kolejnym problemem okazało się być również oskarżenie Kierana o morderstwo, o czym nasi bohaterowie zostają poinformowani przez wodza Dzikiego Polowania, który od samego początku wykazuje zainteresowanie Dianą. Nocni Łowcy, na czele z Julianem i Emmą, wyruszają zatem do niebezpiecznego świata faerie, skąd zamierzają uwolnić księcia. Na miejscu odkrywają jednak tajemniczą plagę, która wypala poszczególne fragmenty rozległych dolin, jednocześnie sprawiając, że magia Nocnych Łowców nie działa tam wcale. Naciski ze strony Ciemnego oraz Jasnego Dworcu doprowadzają młodych wojowników do momentu, w którym decydują się oni zaangażować się w najważniejszą rozgrywkę toczącą się w książce - pogoń za Czarną Księgą. 
                     Kontynuacja wydarzeń z poprzedniego tomu pozwala nam na nieco bliższe poznanie postaci Kita, który nie jest do końca przekonany o tym, czy aby na pewno powinien pozostać w Instytucie i podjąć się szkolenia na Nocnego Łowcę. Podejmuje nawet próbę ucieczki, jednak rozwijająca się relacja między nim, Ty'em a Livvy jasno pokazuje, że to właśnie bliźniaki stają się osobami bliskimi chłopięcemu sercu, które coraz chętniej rwie się do pomocy oraz wpadania w kłopoty. Mamy również do czynienia z Gwynem, wodzem Dzikiego Polowania, który wyraża coraz większe zainteresowanie Dianą. Dostajemy nieco szerszy obraz Kierana, ale także życia w świecie faerie, ich polityki oraz historii miłosnej Malcolma oraz łowczyni z rodu Blackthornów. Wszystko to powinno układać się w jedną, sensowną całość, jednak podczas czytania nieustannie miałam wrażenie, że czegoś brakowało - jednego, konkretnego bum, które sprawiłoby, że kolejne strony śledziłabym z zapartym tchem tak, jak miało to miejsce w przypadku poprzedniej części. 
                     Niestety - zamiast tego otrzymaliśmy masę nowych bohaterów, którym nie możemy przyjrzeć się z bliska z powodu dynamicznego rozwoju wydarzeń. Wiemy, że istnieje organizacja, o której bohaterowie nie boją się mówić jak o faszystowskiej. Niewątpliwie tego typu wątek mógłby się okazać strzałem w samo sedno, gdyby nie to, że w tym czasie Nocni Łowcy spotykają na swojej drodze tak wiele niebezpieczeństw i problemów, wobec których powinni byli się jednoczyć, nie zaś tworzyć między sobą małe podgrupki, z których najsilniejsza była gotowa doprowadzić do wybuchu kolejnej wojny między rasami. Niewiele wiemy również o samej Czarnej Księdze, która jest obiektem pożądanym przez władców faerie, co w jakimś stopniu spycha wątek jej poszukiwań na dalszy plan. Ogromnym zaskoczeniem była dla mnie również tajemnica skrywana przez Dianę, której kobieta strzegła przez tak długi okres czasu, a która dla mnie okazała się być czymś.. zupełnie niepotrzebnym. Nie w świecie Nocnych Łowców. Odniosłam wrażenie, że Clare chciała mocno zszokować czytelników i owszem - udało się to - ale mam wrażenie, że poszło to w zupełnie odmiennym kierunku od tego spodziewanego, w efekcie czego sama czułam zwyczajne zniesmaczenie. 
                     Dobrze uwypuklone zostały jednak relacje między bohaterami - przynajmniej częściowo. Zaszyci w dawnym domku Malcolma Emma oraz Julian musieli nieustannie walczyć z uczuciami, jakie względem siebie żywili. Podejmowane próby osłabienia ich magicznej więzi okazały się być jednak niewystarczające, dlatego też po raz kolejny pozwalali sobie oni na chwile słabości. I chociaż osobiście mam słabość do tego typu wątków - zakazana miłość skrywana przed światem, bo kto tego nie kupuje? - to jednak po lekturze miałam naprawdę spory niedosyt, którego wyjaśnić nie potrafię, ale który nadal istnieje. Z jednej strony lubię tego typu dramaty, zaś z drugiej chyba dużo lepiej poczułabym się, gdybym w końcu mogła poczytać o tym, jak kochankowie wyznają prawdę swoim najbliższym. Zamiast tego otrzymujemy niepotrzebne budowanie napięcia, tak, jak miało to miejsce chociażby w przypadku informacji o tym, że to Julian, nie zaś wuj Arthur, przez długie lata zajmował się prowadzeniem Instytutu. 
                     Dużo bardziej podobały mi się zatem sceny, w których występowali Kit, Ty oraz Livvy. Widać było, że ta trójka dobrze się ze sobą czuła, nawet jeżeli były to indywidualności całkowicie się od siebie różniące. Po raz kolejny rozczarowała mnie jednak postać Dru, na którą autorka chyba nie do końca ma jakikolwiek pomysł, ale niestety - takie właśnie są efekty prowadzenia kilkunastu bohaterów. Ktoś zawsze musi być poszkodowany.
                     Poszkodowana, według mnie, była zatem również Anabelle, po pojawieniu się której spodziewałam się zdecydowanie czegoś więcej. Wątek całkowicie mnie rozczarował, szczególnie, że to właśnie porozumienie się z przywróconą do życia łowczynią było jednym z głównych celów naszych bohaterów. Ulotne wykorzystanie jednego z młodszych członków rodziny było zabiegiem ciekawym, ale nie na tyle, bym nabrała do tej postaci jakiejkolwiek sympatii, zwłaszcza po wydarzeniach z ostatnich stron, kiedy to musieliśmy pożegnać jednego z Blackthornów. To niewątpliwie mogłoby być zaskoczeniem, nawet jeżeli dookoła panował całkowity chaos, którego pojawienie się niewiele miało wspólnego z logiką, jednak wybór ofiary, do której nawet ja nabrałam nieco większej przekonania, był ciosem prosto w serce. 
                     Książka zła sama w sobie nie była, nawet jeżeli niektóre dialogi czy wyrażenia pozostawiały sporo do życzenia, w efekcie czego niektóre linijki tekstu musiałam śledzić wielokrotnie, aby zrozumieć, co dokładnie się działo. Nie przepadam za nieustannym skakaniem po miejscach, dlatego też lawirowanie między domkiem Malcolma, Londynem a krainą Nocnych Łowców było dla mnie męczące prawie tak samo jak nieustanne powroty pierwotnych bohaterów z serii o Nefilim - Clary, Jace czy Magnus i Alec. Im więcej muszę o nich czytać, tym mocniej się do nich zniechęcam, a przecież autorce na pewno nie o to chodziło. Lektura nie pozostawiła mnie w całkowitym szoku, nie jestem tak podekscytowana jak byłam po pierwszym tomie, ale niewątpliwie czekam na kolejny, by poznać rozwój wydarzeń, nawet jeżeli te nie zawsze są spójne. 


P.

niedziela, 16 września 2018

11. K.N. Haner - Zapomnij o mnie



Tytuł: Zapomnij o mnie 
Autor: K.N. Haner 
Liczba stron: 407
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece 


Pierwszy gorący tytuł New Adult od bestsellerowej autorki K.N. Haner!
Przeprowadzka do Nowego Jorku jest dla 28-letniego Marshalla szansą na odcięcie się od dawnego życia i błędów, które popełniał w młodości. Nowa praca, nowe miejsce, nowe życie. Kiedy Marshall dowiaduje się, że para studentów szuka współlokatora, nie zastanawia się długo i w ten sposób poznaje piękną Sarę.
Dziewczyny nie odstraszają tatuaże i groźny wygląd Marshalla, wręcz przeciwnie, zaczyna go prowokować i budzić w nim uczucia, których nie wzbudziła w nim dotąd żadna kobieta. Okazuje się jednak, że Sara skrywa wiele sekretów i że wkrótce wciągnie Marshalla w niebezpieczną grę.
Odkrywając kolejne tajemnice Sary, chłopak szybko zrozumie, że dziewczyna jest na krawędzi i że potrzebuje pomocy. Jednak w tej grze pozorów i sekretów nie będą sami.
Czy dziewczyna, która rozpaliła jego ciało, zdobędzie też jego serce?


                    Zachęcona promocjami oraz naprawdę uroczą okładką zdecydowałam się na kupno tej konkretnej książki jako części hurtowego zamówienia. Początkowo nie byłam pewna czy chciałabym zacząć właśnie od tej konkretnej pozycji, ale kiedy przysiadłam do niej około szóstej wieczorem, nie byłam w stanie oderwać się aż do dwudziestej trzeciej, czyli aż do momentu, w którym nie zapoznałam się z ostatnią stroną. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem pochłonęłam książkę w zaledwie jeden wieczór, ale nie żałuję i wiem, że czas spędzony w ten sposób nie był tym straconym, nawet jeżeli styl pisania K.N. Haner nijak ma się do tego, który by mi w pełni odpowiadał, tak samo zresztą, jak sam gatunek - New Adult nie przemawia do mnie tak mocno jak zwyczajna młodzieżówka czy coś zakrawającego o fantasy. Przed lekturą książka była mi znana jedynie jako nowość z opowieści znajomych, jednak teraz wiem, że twór na pewno trafi do grona moich ulubionych, mimo iż tak mocno odbiega od moich dotychczasowych upodobań literackich.
                    Pierwsze strony dają nam możliwość poznania Marshalla - mężczyzna przed trzydziestką pojawił się w Nowym Jorku, aby rozpocząć zupełnie nowy etap w swoim życiu, z dala od rodzinnego Dallas oraz piętrzących się problemów związanych z trudną przeszłością. Dzięki uprzejmości znajomego z pracy - Asha - trafił on do mieszkania młodego, studiującego rodzeństwa - prostolinijnego Matta oraz jego tajemniczej, mającej obsesję na punkcie prywatności Sary. Początkowe dziwactwa i nietypowe zachowanie dziewczyny nie przeszkadzają bohaterom w nawiązaniu romansu, który - w mojej opinii - rozwinął się zdecydowanie za szybko jak na tej grubości książkę. Na szczęście autorka nie zamierzała zanudzić nas nieustannymi schadzkami nowych współlokatorów, dlatego też z każdą kolejną stroną oraz następnym rozdziałem Marshall miał okazję poznać nieco więcej szczegółów z życia dziewczyny. Trwający od kilku lat związek z Jace'm, który dla rodziców studentki był idealnym kandydatem na zięcia, wcale nie był tak doskonały, jak mogłoby się wydawać, zaś kiepska kondycja psychiczna Sary była nierozerwalnie związana z zależnością finansową rodziny od jej partnera, co doprowadziło do wielu desperackich decyzji, poświęceń i konieczności bycia posłuszną. Główny bohater, kierowany ciekawością, ale przede wszystkim pogłębiającymi się uczuciami do dziewczyny, stara się jej pomóc, jednak, jak sam zauważa, nie można tego zrobić względem kogoś, kto nie chce być uratowany i kto przyzwyczaił się do takiego sposobu życia. 
                    Po serii niefortunnych zdarzeń, wielokrotnych zbliżeń, wielu tajemnic i kłamstw Marshall zdecydował się na opuszczenie studenckiego mieszkania. Schronienia udzielił mu niezastąpiony Ash, który wraz ze swoją żoną - Missy - również borykał się z wieloma problemami życia codziennego i małżeńskiego. I kiedy zdaje się, że jedynym stałym punktem w życiu mężczyzny jest praca, ratuje on z pożaru nieznajomą dziewczynę, z którą nawiązuje rozmowę w szpitalu, co w efekcie okazuje się być początkiem kolejnej obiecującej znajomości. Zniechęcony dotychczasowymi doświadczeniami z Nowego Jorku Shall trzymał Emily na dystans, jednak młoda, atrakcyjna, będąca całkowitym przeciwieństwem Sary studentka nie rezygnowała z walki o uczucia mężczyzny, nieświadoma tego, że dla niego nadal liczyła się jedynie dawna miłość. Niespodziewanie codzienność bohatera została przewrócona do góry nogami, zaś w życie uczuciowe wkradł się nieznany dotychczas chaos, który zmusił do wyboru między dziewczynami tak się od siebie różniącymi, ale jednocześnie tak bliskimi męskiemu sercu.  
                    Jestem prawie pewna, że w tej krótkiej notce i tak nie poruszę wszystkich aspektów, na które zwróciłam uwagę podczas czytania, jednak postaram się wypunktować jak najwięcej z tego, co Haner nam oferuje. Po pierwsze są to niewątpliwie bohaterowie; mimo początkowego sceptycyzmu względem opowieści snutej przez Marshalla, polubienie tej postaci jest jedynie kwestią czasu. Prosty chłopak z pozornie normalnego domu, który ze względu na traumatyczne wydarzenia z przeszłości odciął się od swojej rodziny i spróbował życia na własną rękę w zupełnie nowym, obcym dla siebie miejscu. Czytamy o jego zamiłowaniu do motocykli, o umiejętnościach kulinarnych oraz pragnieniu znalezienia kogoś, kto nie spoglądałby na niego przez pryzmat wypadku sprzed lat. Nie jest to bohater z serii tych zamożnych, chodzących w dobrze skrojonych garniturach i mających grupę oddanych ludzi będących na każde jego skinienie, ale jednak wzbudza w czytelniku tak ogromne pokłady sympatii oraz współczucia, że nie istnieje możliwość ocenienia go w sposób negatywny. Niestety nie mogę tego powiedzieć o Sarze, która od samego początku nie wzbudziła we mnie żadnych ciepłych uczuć, nawet jeżeli zasługiwała na odrobinę wyrozumiałości. Autorka poprowadziła bohaterkę tak nieumiejętnie, że - po zapoznaniu się z profilem Marshalla - sama byłam tym zaskoczona. Nie mam pojęcia, jakim cudem można stworzyć postaci tak cholernie od siebie różne i zestawić je w jednej książce, gdy chodzi o odczucia czytelnika. Trudna przeszłość, skomplikowany związek, brak pomocy z czyjejkolwiek strony - to właśnie te czynniki determinowały zachowania oraz decyzje Sary, jednak to nadal nie były powody, dla których mogłabym ją polubić. Właściwie jestem zdania, że kobiece postaci w tym przypadku zupełnie nie wyszły. Emily, będąca całkowitym przeciwieństwem Sary, cechowała się przede wszystkim dobrocią, wyrozumiałością, dobrocią i ogromnymi pokładami zaufania względem drugiego człowieka. W przypadku tej konkretnej postaci Haner znów poszła odrobinę za daleko, robiąc z niej naiwną gówniarę, która ostatecznie prezentowała się jako będąca na każde skinienie Marshalla nastolatka. Z drugiej jednak strony nie spodziewałam się miłosnego trójkąta, którego rozwiązanie zostało załatwione ostatecznie, w efekcie czego mam pewność, że chociaż do tego konkretnego wątku autorka już nie powróci.
                    Nowy Jork zdawał się być miejscem tak wymęczonym w poszczególnych książkach, że kolejna akcja rozgrywająca się w tym konkretnym mieście nie zapowiadała się zbyt zachęcająco. Autorka zrezygnowała jednak z obszernych opisów okolicy oraz miejsc znanych czytelnikom z wielu innych dzieł. Co więcej - skupiła się na najbliższym otoczeniu postaci, ich uczuciach oraz rozgrywanych wydarzeniach, dzięki czemu nie otrzymaliśmy kolejnego tasiemca z opisem nocnej panoramy Mahattanu. 
                    Budowane przez Haner napięcie było raczej średnio przemyślane, jednak na tyle intrygujące, że po prostu chciało się jak najszybciej poznać dalsze losy postaci. Niestety - nie zabrakło również błędów logicznych ( lub może boli mnie brak wyjaśnienia pewnych kwestii ); najlepszym tego przykładem jest kilka ostatnich stron, kiedy z rozdziału poświęconego opowieści z perspektywy Sary możemy wyczytać, że swój prowadzony przez lata pamiętnik wysłała do starszego brata, zaś niedługo potem czytamy o tym, że notes wraz z listem został przesłany do Marshalla oraz związanych z pisownią niektórych wyrazów - niedopatrzenia pokroju zawszę albo po jedziemy nie są czymś, co na pierwszych stronach książki zachęca do dalszej lektury. Jeżeli jednak jakoś przetrwamy tych kilka  kartek to rozwój wydarzeń i przebieg fabuły w jakimś stopniu wynagradzają nam te drobne przeoczenia, w efekcie czego ciężko wyłapać kolejne błędy - albo ich tam nie ma, albo zwyczajnie nie zwracamy na nie zbyt dużej uwagi. Język jest prosty, sporo opisów, ale bez przesady, dzięki czemu płynnie przeplatają się one z nie zawsze sensownymi dialogami. Nigdy nie przepadałam za książkami w narracji pierwszoosobowej i moje stanowisko w tej sprawie raczej się nie zmieni, ale niewątpliwie ta konkretna należy do grona tych, dla których jestem w stanie zrobić wyjątek i zwyczajnie się przemęczyć, nawet jeżeli ciężko tu mówić o jakimkolwiek nakładzie sił podczas czytania. Lektura była przyjemna, lekka, może nieco niepotrzebnie rozciągnięta w czasie przez niektóre wydarzenia, ale całość oceniam jak najbardziej na plus. 
                    Wbrew wszelkim pozorom oraz negatywnym aspektom wymienionym powyżej książka naprawdę mi się podobała. Może nie było to dzieło warte jakiejś literackiej nagrody, ale niewątpliwie nie żałuję wieczoru spędzonego z tego typu tworem. Zdecydowanie będę tęsknić za Marshallem, jego rozterkami oraz przyjaźnią, jaka narodziła się między nim, Ashem oraz Missy, ale jednocześnie cieszę się, że wydarzenia zostały definitywnie zamknięte, a zakończenie jest na tyle satysfakcjonujące, by z postaciami pożegnać się z uśmiechem na ustach. 

P.

środa, 12 września 2018

10. Richelle Mead - Ostatnie Poświęcenie


Tytuł: Ostatnie Poświęcenie 
Seria: Akademia Wampirów
Autor: Richelle Mead
Liczba stron: 544
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia

Podejrzewałam, że ktoś mnie wrobił. W zbrodnię, której nie popełniłam. I nie chodziło o błahostkę, lecz o zabójstwo. Nie zrozumcie mnie źle. Zabijałam wiele razy. Złamałam niejedną zasadę (a nawet prawo). Z całą pewnością jednak nie byłam królobójczynią. 
Nigdy dotąd Rose nie miała takich kłopotów. Zawsze myślała, że zginie w walce. Tymczasem wygląda na to, że zostanie stracona i nie może liczyć na sprawiedliwy proces. Dla królobójczyni nikt nie ma litości… A burzliwa przeszłość dziewczyny świadczy przeciwko niej. Na szczęście Rose zostali jeszcze oddani przyjaciele, którzy muszą pomóc jej w ucieczce z więzienia, a także Dymitr. Czy po powrocie do świata żywych chłopak na nowo nauczy się kochać?


                    Ostatnie Poświęcenie to ostatni już tom z serii o przygodach młodej dampirki oraz jej najlepszej przyjaciółki. Jak już wspominałam wielokrotnie - zawsze bardzo chętnie powracam do tych książek, kiedy tylko mam nieco więcej wolnego czasu. Nie dbam ani o znajomość kolejnych wydarzeń, ani tym bardziej o to, że w końcu mogłyby mi się one znudzić. Mam wrażenie, że to jedna z tych serii, do których wraca się z przyjemnością oraz sentymentem, z której za każdym razem czytelnik może wyciągnąć nieco więcej szczegółów i informacji niż poprzednio. Oczywiście, nie jest to literatura przeznaczona dla wybrednych krytyków, jednak niewątpliwie lekkie pióro i młodzieńcze problemy w świecie wampirów są dobrym sposobem na spędzenie wolnego czasu i przeniesienie się na moment do innej, często niesamowicie skomplikowanej rzeczywistości, z której nie da się tak po prostu wyrwać. 
                    Nie inaczej było tym razem, kiedy to Rose, oskarżona o zabójstwo królowej Tatiany, została umieszczona w więziennej celi, z której ucieczkę zorganizowali dla niej najlepsi przyjaciele oraz rodzina. Mimo to - nadal była poszukiwana, dlatego też jak najszybsze oddalenie się od królewskiego dworu było jedyną szansą na przetrwanie. I to dosłownie, wszak karą za zabójstwo władcy nie było dożywotnie więzienie, ale śmierć. Gdy dampirka, której towarzyszył Dymitr oraz Sydney znana nam już z poprzednich części, ukrywają się i próbują poskładać poszczególne części zagadki, na dworze poruszana jest kwestia wyboru nowego władcy. Niespodziewanie jedną z kandydatek do objęcia tronu stała się Lissa, która miała prawo do przejścia wszystkich prób, nawet jeżeli nie mogłaby zostać koronowana, skoro nie posiadała jeszcze jednego członka swojej rodziny. Nawet w tym przypadku Mead nie pozwoliła nam na lekki niedosyt i rozczarowanie związane z księżniczką - na pomoc przybył przecież Viktor Daszkov, który posiadał informacje o nieślubnym dziecku Erica Dragomira - ojca Lissy. Dostaliśmy zatem wiele różnorodnych wątków - miłosny trójkąt, życie panny Karp po przemianie w strzygę i powrocie do swojej wampirzej postaci jako morojki, kłopoty z braćmi Daszkov i intrygi na królewskim dworze. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, tym razem autorka skupiła się na ostatniej kwestii. Polityka morojów została co prawda przedstawiona w sposób sensowny i jak najbardziej spójny, czytelnik dowiaduje się wiele o funkcjonowaniu świata wampirów poza murami szkoły a na dodatek poznaje kolejną społeczność, która żyje zupełnie inaczej niż znani nam bohaterowie, jednak porzucenie pozostałych wątków na rzecz rozbudowanych opisów wyborów, prób, ich zasad i koronacji nowego króla lub królowej okazało się być zabiegiem, który mnie osobiście nudził, dlatego też przez kolejne strony przebrnęłam z trudem. Nie przepadam za fabułami, które skupiają się wokół walki o władzę, zwłaszcza, jeżeli mam świadomość, że to wszystko i tak skończy się dobrze - bez względu na to czy czytam książkę po raz pierwszy, czy dziesiąty.
                    Względem bohaterów mam raczej mieszane uczucia; po raz kolejny mieliśmy okazję śledzić postać Sydney, która pojawia się zawsze wtedy, kiedy zapragnie tego zarówno autorka, jak i ojciec Rose. Ratując z opresji przyjaciół, bohaterka nie daje nam zbyt wielu okazji do tego, by dowiedzieć się czegoś więcej o niej, nad czym naprawdę mocno ubolewam. Początkowo sceptycznie podeszłam również do postaci Sonii Karp, która w poprzednich częściach była przedstawiana jako niezrównoważona morojka władająca mocą ducha i która z własnej woli przemieniła się w strzygę. I tak, jak przemianę Dymitra w dampira byłam w stanie zrozumieć, tak nie potrafię pojąć logiki, jaką kierowała się autorka, gdy Sonia również na nowo stała się morojem. W świecie, gdzie strzygi sieją spustoszenie, zaledwie garstka osób wie o możliwości przemieniany potwora w jego pierwotną postać i nikt nie próbował rozpowszechnić tych informacji? Rozumiem, że moc ducha była żywiołem niemalże wymarłym i zapomnianym, ale mam dziwne wrażenie, że w tym przypadku Mead poszła zwyczajnie na skróty. 
                    Niewątpliwie jednak na to, by o nim wspomnieć, zasługuje ten nieco zepchnięty na dalszy plan wątek romantyczny. Dymitr i Rose, okłamujący siebie nawzajem, starają się udawać, że absolutnie nic ich już nie łączy, zaś wspólna wyprawa nie może przywrócić tego, co utracili bezpowrotnie. Z biegiem wydarzeń jednak obydwoje przekonują się o tym, że uczucia nie zniknęły, zaś oni nadal posiadają tę wyjątkową więź, która sprawia, że są w stanie poświęcić dla siebie wszystko. Tym razem nie zabrakło jednak również wątku miłosnego trójkąta, w którym Hathaway staje przed trudnym wyborem mężczyzny, z którym chce zostać - czy będzie to pochodzący z bogatego, królewskiego rodu Adrian, który z wiecznie pijanego amanta stał się facetem pragnącym być wartym uczuć Rose, czy może jednak Dymitr, jej młodzieńcza miłość, pierwsza i cholernie emocjonalna, ale niewątpliwie jak najbardziej prawdziwa? Od kilku części mogliśmy obserwować przemianę uczuć młodej dampirki, która z wybuchowej nastolatki stawała się dojrzałą, dzielną kobietą gotową walczyć o miłość ukochanego. Niewątpliwie dojrzały również uczucia względem dawnego instruktora. Nie ma tu już miejsca na ukradkowe spojrzenia, dziecinne pretensje czy fantazje przyprawiające o rumieńce na policzkach, co naprawdę przypadło mi do gustu. Żal mi chyba jedynie Adriana, którego wewnętrzna przemiana również zrobiła na mnie spore wrażenie. 
                    Zakończenie było możliwe do przewidzenia. Chyba żaden autor nie zakończyłby książki przeznaczonej typowo dla młodzieży w sposób na tyle okrutny, by którykolwiek z głównych bohaterów pozostał nieszczęśliwy. Lissa jako królowa, której przyrodnią siostrę ostatecznie udało się odnaleźć, Rose oczyszczona ze wszystkich zarzutów, Dymitr bez poczucia winy i zdecydowany na to, by zostać ze swoją ukochaną oraz cała reszta bohaterów, którzy w końcu mogli odetchnąć z ulgą. Oczywiście nie obyło się bez ofiar, ale te - w perspektywie pozytywnych wydarzeń - nie były czymś bardzo przygnębiającym. Sam wątek zabójstwa królowej został rozwiązany, zaś ja nie czułam żalu związanego z tym, kto okazał się być mordercą. Ciężko tu mówić o tym, że wszyscy żyli długo i szczęśliwie, ale niewątpliwie zyskali nadzieję na nowe, lepsze jutro.
                    Jak podsumowałabym całą serię? Chyba sama nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa, adekwatnego do moich odczuć. Żywię względem tych książek ogromną słabość, przywiązałam się do bohaterów, przeżywałam wszystkie ich przygody oraz emocje, kibicowałam im w podejmowanych decyzjach i z jednej strony chciałam, aby wszystko skończyło się dobrze, zaś z drugiej.. chyba nie miałabym nic przeciwko, gdyby zakończenie smakowało nieco bardziej gorzkawo. Ostatecznie jednak mogę śmiało powiedzieć, że jestem całkowicie zakochana w Akademii Wampirów i jest to jedna z niewielu książek, w których narracja pierwszoosobowa nie gryzie mnie tak mocno jak ma to miejsce zazwyczaj - nawet ukochanych Igrzysk Śmierci nie darzę tak ogromną sympatią. Na pewno zatem za jakiś czas znów powrócę do Akademii św. Władimira, a na razie zabieram się za kolejne zalegające na półkach pozycje. 


P.

wtorek, 11 września 2018

9. Confess - serial



                    Znacie to uczucie, kiedy przyjaciółka namawia Was do obejrzenia wspólnie jakiegoś serialu, ale podchodzicie do tego pomysłu nieco sceptycznie? Niby kojarzycie tytuł, wiecie, że coś takiego istnieje a nawet więcej - jesteście świadomi, że to twór na podstawie jakiejś książki, która w ostatnim czasie dość często przewija się przez strony internetowe księgarni czy wśród wyświetlanych postów na instagramie. Mimo to - nadal nie jesteście przekonani. Ostatecznie jednak decydujecie się na seans, który składa się z siedmiu, zaledwie dwudziestominutowych odcinków. To nie dużo. Ba! Grę o Tron, gdzie odcinki czasowo zbliżają się do pełnej zegarowej godziny, pochłonęłam w dość zawrotnym tempie, czasami pozwalając sobie na kilka odcinków dziennie. Jakiś miniserial nie może być zatem większym wyzwaniem.
                    Włączacie zatem pierwszy odcinek, wspólnie ustalając, że dwadzieścia minut dziennie to nie za dużo. Niestety - dla mnie to było niesamowicie dużo już przez wzgląd na dobór obsady, w której znalazł się aktor niekoniecznie należący do grona moich ulubieńców. Ryana Coopera kojarzyłam przede wszystkim z jednego odcinka przemęczonego przeze mnie Eye Candy i na tym, według mnie, kończyła się jego aktorska kariera. Dużo bardziej zapadł mi w pamięć z powodu postaci tworzonych przez graczy na forach, gdzie aktywnie się udzielam. Wierzcie lub nie, ale pewne wykreowanie swojej postaci, sposób jej prowadzenia oraz styl pisania potrafią naprawdę skutecznie zniechęcić a nawet obrzydzić dany wygląd. Podjęłam się zatem wyzwania, jakim było oglądanie serialu, w którym Cooper grał jedną z głównych ról - artysty, który poszukiwał pomocy do prowadzenia aukcji w swojej przydomowej galerii, gdzie tworzył kolejne dzieła inspirowane anonimowymi wyznaniami, które przechodnie mogli zostawiać pod jego drzwiami. To właśnie tam miało miejsce jego pierwsze spotkanie z Auburn - rudowłosą opiekunką z domu spokojnej starości, mieszkającą ze swoją przyjaciółką z pracy i widującą się z ukochanym synkiem jedynie w wyznaczonych godzinach, zgodnie z harmonogramem narzuconym przez Lydię, babcię chłopca, która przejęła prawo do opieki nad nim niedługo po jego przyjściu na świat, gdy szesnastoletnia wówczas matka nie była w stanie zapewnić mu godnego, bezpiecznego życia. Pierwsza scena tej dwójki - Coopera oraz wcielającej się w rolę Auburn Katie Leclerc - sprawiła, że chciałam oglądać dalej, wiedzieć więcej, poznać historię bohaterów i wiedzieć, jak to się skończy. Szczególnie, że na samym początku byliśmy raczeni zaledwie szczątkowymi informacjami, które nie wyjaśniały za wiele i nie dawały konkretnych wiadomości o przeszłości każdej postaci. 
                    Z czasem jednak - o ile o takowym można mówić w serialu z dwudziestominutowymi odcinkami - wiele się wyjaśniało, fabuła się zawężała i szła do przodu, zmuszając bohaterów do podejmowania niesamowicie trudnych decyzji. Zdeterminowana do odzyskania pełni praw do opieki nad synem Auburn sprzedała samochód i złożyła odrzucony ostatecznie wniosek kredytowy, byle tylko zyskać fundusze na profesjonalną pomoc prawnika; Owen nieustannie musiał zmagać się z dawną partnerką oraz ojcem, dla którego pozory przedstawiane do publicznej wiadomości były istotniejsze niż skomplikowana relacja z synem, który dla rodzica był gotowy oddać się w ręce sprawiedliwości za przestępstwa, których nie popełnił; Lydia - sprawiająca wrażenie surowej, niechętnie nastawionej do niedoszłej synowej i dziewczyny swojego zmarłego przed kilkoma laty syna -  ostatecznie okazała się być najmniej poinformowaną o wszystkim bohaterką, zaś Trey - jej drugi syn, gliniarz i powiernik Auburn - stał się agresywnym, niekoniecznie zrównoważonym gościem, który, pozornie martwiąc się o dobro rudowłosej kobiety i jej syna, był gotowy zostać jej mężem, stworzyć dom i pozory prawdziwej rodziny w zamian za całkowite podporządkowanie się jego pragnieniom. O tym oczywiście też dowiadujemy się na samym końcu, bowiem w dwóch, a może nawet i w ostatnim odcinku, gdzie wszystkie sprawy zostają definitywnie rozwiązane. Oczywiście - całość kończy się szczęśliwie prawie dla każdego, kto tylko na to zasłużył, włącznie z głównymi bohaterami. Niby było to do przewidzenia, ale jednocześnie nie mogłabym twórcom serialu mieć tego za złe - do ostatnich minut nie miałam pojęcia, jak potoczą się losy nieszczęśliwych kochanków, zaś szalejące z emocji serce prosiło o to, by sprawiedliwości stało się zadość a miłość wygrała. 
                    Ostatecznie musiałam zatem zmienić zdanie na temat obsady. Cooper do roli Owena Gentry'ego został dopasowany IDEALNIE; jakimś cudem nagle pasowało mi w nim wszystko - każdy gest, uśmiech, odmalowana emocja i wypowiedziane słowa. Niewątpliwie jest w tym jakaś zasługa aktorki wcielającej się w Auburn - rudowłosa piękność o nietypowej urodzie, odrobinę niezdarna, ale niesamowicie urocza ze śmiesznie skaczącą brewką, której makijaż był jedyną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić, gdybym chciała to zrobić na siłę. Cała reszta osób również nie odstawała od głównych bohaterów - Sherilyn Fenn niesamowicie dobrze wypadła w roli surowej babci, zaś Rocky Myers doskonale odwzorował pozornie idealnego kandydata na męża, za którego intencjami kryły się niekoniecznie dobre zamiary. 
                    Nie mogłabym również nie wspomnieć o otoczeniu! Chociaż wydarzenia rozgrywały się w słonecznym, doskonale znanym wszystkim Los Angeles to jednak nikt nie pomyślałby, że mamy do czynienia z tym konkretnym miejscem. Byłam mile zaskoczona przeniesieniem fabuły do nieco uboższych, skromniejszych dzielnic, gdzie pozornie idealne życie nie zawsze jest takie doskonałe, zaś ludzie znajdują się daleko od spraw związanych z czerwonymi dywanami. Mieszkania bohaterów nie zostały w żaden sposób przesadzone, jednak lokacje w jakiś sposób ujmując swoją aurą i nastrojem tam panującym - jestem totalnie i niepodważalnie zakochana w pracowni Owena, nad którą znajduje się jego mieszkanie. 
                    Jak mogłabym ocenić całokształt tego tworu? Lekka, przyjemna, nie za długa historia. Może nie wylałam nad nią wiadra łez, jak miało to miejsce w przypadku innych oglądanych przeze mnie seriali czy filmów, ale niewątpliwie przedstawione wydarzenia okazały się być czymś niebanalnym, świeżym, dobrze napisanym i sprawiającym, że koniecznie chciało się poznać dalsze losy postaci. Osobiście spędziłam cały wczorajszy wieczór i pół nocy właśnie z tym serialem, toteż początkowe plany rozłożenia każdego odcinka na kolejne dni nie zostały zrealizowane, bo wraz z koleżanką pochłonęłyśmy serial w całości. Niestety - nie miałam okazji przeczytać książki, dlatego też ciężko odnieść mi się do różnic oraz podobieństw, ale niewątpliwie w najbliższym czasie nadrobię to zaniedbanie i postaram się, by na blogu zjawiła się recenzja również książki, która przecież była pierwowzorem! A jak Wy oceniacie książkę? Lub może ktoś z Was miał przyjemność obejrzeć również serial? Jestem niesamowicie ciekawa Waszych opinii, bo sama rzadko kiedy ekscytuję się czymś tak mocno!

                    

                    Na sam koniec chciałabym podjąć sprawy techniczne - niestety, musiałam przywrócić telefon do ustawień fabrycznych, co skończyło się zwyczajną katastrofą związaną z tym, że nie mogę w żaden sposób dostać się do konta na instagramie. Zwyczajnie nie pamiętam hasła, z którego odzyskaniem mam spore problemy. Nie jestem pewna, czy uda mi się to zrobić - raczej wątpię, bowiem należę do grona osób, których technologia zwyczajnie nie lubi - dlatego też myślę, że konieczne będzie założenie nowego konta, do którego link na pewno pojawi się na miejscu tego obecnego. Przepraszam za wszelkie utrudnienia!

P. 

piątek, 7 września 2018

8. Richelle Mead - W mocy ducha


Tytuł: W mocy ducha
Seria: Akademia Wampirów
Autor: Richelle Mead
Liczba stron: 488
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 



Po straceńczej wyprawie na Syberię Rosę Hathaway wróciła do domu, do Akademii Świętego Władimira. Czekają ją końcowe egzaminy i życie poza bezpiecznymi murami szkoły. Tego od zawsze pragnęła, ale trudno jej się cieszyć ze świadomością, że on gdzieś tam jest. Dymitr, którego niegdyś kochała i którego nie zdołała zabić. Dziewczyna nie może też zapomnieć, że istnieje sposób, by pomóc ukochanemu. Jednak wiąże się on z podjęciem straszliwego ryzyka.

Czy za miłość warto zapłacić każdą cenę?



                    Kolejna część z serii o przygodach dampirki Rose oraz jej przyjaciółki Lissy nie rozczarowała, ale jednocześnie ciężko mówić w tym przypadku o jakichkolwiek fajerwerkach, wszak wiele wydarzeń uważnie śledzący poszczególne rozdziały czytelnik może dość łatwo przewidzieć, co w jakimś stopniu odbiera radość z kartkowania kolejnych stron. Niestety - sam opis tego konkretnego tomu skutecznie nakierowuje odbiorcę na pewien tor, z którego łatwo możemy wywnioskować, że tuż po zakończeniu szkoły Rose będzie borykać się z problemami, których nie rozwiązała podczas pobytu w Rosji, gdzie jej głównym zamiarem było odnalezienie Dymitra i zabicie go, co, jak się okazało już na samym początku, nie zostało zrealizowane w sposób skuteczny. 
                    Rose powróciła do Akademii Świętego Władimira w celu ukończenia szkoły, zdania końcowych egzaminów i odebrania dyplomu, które dawały jej prawo do stania się prawdziwą strażniczką. Kilka pierwszych stron tej części Mead poświęciła właśnie opisowi przygotowań do tego wielkiego dnia oraz samemu przebiegowi egzaminu, w którym - chyba nikt nie jest zaskoczony - Rose poradziła sobie najlepiej ze wszystkich, tym samym dając niezłe widowisko wszystkim zebranym gościom. Moje mieszane uczucia względem tej bohaterki nie mogłyby zatem pozostać bez echa, skoro autorka po raz kolejny daje czytelnikom do zrozumienia, z jak niesamowitą postacią mamy do czynienia i jak ogromnym talentem dysponuje panna Hathaway. Niestety, czytanie po raz kolejny o jej wielkich wyczynach oraz tym, jak świetnie radzi sobie w każdej sytuacji, stało się dla mnie męczące już po pierwszej, góra po drugiej książce. Zawsze doceniałam bohaterki silne, samodzielne i takie, które potrafiły radzić sobie w wielu sytuacjach, jednak posiadały wady, które ładnie uzupełniały się z pozostałymi cechami. Oczywiście Rose również posiada sporą rozbieżność charakteru, jednak Mead ewidentnie przychyla się w kierunku tej pozytywnej strony, gdzie dampirka bryluje swoimi umiejętnościami w walce. Osobiście miałam dość czytania o tym, jak cudownie Rose sobie radzi i z jak ogromnym szacunkiem spoglądają na nią wszyscy dookoła. Chociaż owy egzamin miał zaważyć na jej przyszłym życiu oraz przydziale moroja, nad którym miała sprawować opiekę, nie miałabym nic przeciwko, gdyby przejście toru przeszkód wypadło tym razem średnio, może nawet słabo, w efekcie czego sprawa przydziału do Lissy zostałaby nierozstrzygnięta. 

                    Odebranie dyplomów łączyło się zatem z opuszczeniem murów akademii w stanie Montana; nad tym ubolewam najbardziej. Chociaż poprzednia część obfitowała w wiele opisów rosyjskiej kultury, krajobrazów oraz klimatu panującego na mroźnej Syberii, to jednak nigdy nie przepadałam za sposobem, w jaki Mead przedstawiała kwestie podróży czy zmian otoczenia. Niestety - w tej części mamy tego całkiem sporo, bowiem po opuszczeniu szkoły Rose z przyjaciółmi udała się na królewski dwór, zaś potem w szaleńczą wyprawę, której celem było uzyskanie informacji o możliwości przywrócenia Dymitra do postaci dampira. Mamy zatem Alaskę, Vegas, a na sam koniec ponownie królewski dwór. Mam względem tego mieszane uczucia, jednak staram się przymknąć na to oko - czymś bezsensownym byłoby przecież nieustanne zamknięcie postaci w budynku szkoły, chociaż niewątpliwie autorka od pewnego czasu skutecznie mknęła ku zamknięciu wszystkich kwestii związanych z Akademią, przez co czytelnicy dostawali nieco więcej informacji o samym świecie morojów oraz dampirów, ich hierarchii, sposobie rządzenia i całej masie innych spraw, które często zahaczały o politykę. Do mnie niestety nie trafiło to tak, jak powinno - mam wrażenie, że w tym przypadku pewne wątki, jak chociażby Dymitr pod postacią strzygi, powinny zostać zamknięte już w poprzedniej części. Może nawet ta mogłaby się stać ostatnią? Z całą pewnością wszyscy czuliby niedosyt, gdyby Rose faktycznie go zabiła, po czym wróciła do szkoły i zdała egzaminy, jednak stało się inaczej, w efekcie czego otrzymujemy dość mocno rozwleczoną historię, poruszone kolejne wątki oraz takie, które w żaden sposób nie są interesujące.

                    Nie brakuje również absurdów pokroju grupki nastolatków, którzy włamują się do najlepiej - przynajmniej pozornie - strzeżonego więzienia w świecie morojów, z którego uwalniają jednego z najgroźniejszych przestępców, przeciw któremu sami zeznawali w procesie. Rozumiem zamysł, jednak wydarzenia bezpośrednio związane z Wiktorem skutecznie popsuły w moich oczach obraz Rose, która do tej pory zawsze rezygnowała ze wszystkiego na rzecz morojów, zaś obecnie przeszła swego rodzaju przemianę, w efekcie której jest gotowa zrezygnować ze wszystkiego i zaryzykować, by uzyskać informacje o czymś cholernie niepewnym. Samolubne podejście nijak pasuje do bohaterki, która od samego początku była przedstawiana jako wierna, oddana przyjaciółka i strażniczka, której od dziecka wpajano zasady z serii ,, oni - moroje - są najważniejsi ''. Nie inaczej jest w przypadku Lissy, której, jak wiadomo, nie darzę ogromnymi pokładami sympatii. W tej części to nie uległo zmianie, zważywszy na fakt, że Mead po raz kolejny próbuje nas przekonać o jej dobrym sercu i łagodnym usposobieniu. Niestety, natłok bohaterów, których przybywa jedynie po to, by zaraz potem mogli zginąć, uniemożliwia skupienie się na niegdyś istotnych postaciach - mam wrażenie, że Adrian został sprowadzony jedynie do roli nowego chłopaka Rose, który mógł odwiedzać jej sny i pomagać w kryzysowych sytuacjach, zaś Christian stał się dawnym kochankiem księżniczki Lissy, ubolewającym nad ich rozstaniem i snującym się nieustannie po pałacowych korytarzach. Ubolewam nad tym nieustannie, bowiem im bardziej zagłębiam się w tę serię, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że męscy bohaterowie są dużo ciekawiej skontrułowani i mają do powiedzenia historie dużo ciekawsze niż ich partnerki czy koleżanki. 

                    Jak już wspomniałam - samo zakończenie nie było zaskakujące. Przynajmniej połowicznie - kiedy na jaw wyszły informacje o sposobie na odmianę strzygi, byłam pewna, że to właśnie Lissie przypadnie w udziale uratowanie duszy Dymitra. Nie spodziewałam się jedynie konsekwencji z tym związanych; dawny strażnik stał się nagle oddany jedynie księżniczce, w efekcie czego odrzucił uczucia Rose. To było ciekawe, ale jednocześnie mocno krzywdzące dla postaci, która zrobiła dla niego tak wiele. Oczywiście, to problem potrzebny do dalszego rozwoju akcji, by w kolejnej części ona i Bielikov mogli się na nowo odnaleźć, jednak ja czułam swego rodzaju niesmak związany z tym, że to znowu Lissa została postawiona na piedestale wszystkiego. Najwidoczniej jednak tak już musi być - ku mojemu osobistemu niezadowoleniu.
                    Ta część zdecydowanie nie należy do moich ulubionych - właściwie mam nieodparte wrażenie, że im mniej wydarzeń dzieje się w Akademii, tym mniej podobają mi się rozgrywane wydarzenia. W szkole imienia Świętego Władimira Mead potrafiła stworzyć niezapomniany nastrój, do którego chciało się wracać a od którego nie można było się oderwać, chcąc poznać kolejne linijki tekstu. To jednak zatarło się wraz z opuszczeniem szkoły przez Rose, zaś jej powrót z Rosji był tak niesamowicie krótki, iż nie sposób było się na nowo wczuć. Z jednej strony cieszę się, że czeka na mnie jeszcze jedna część, zaś z drugiej, jak już wspomniałam kilka akapitów wcześniej, nie mogę pozbyć się przekonania, że to właśnie Przysięga Krwi i definitywna śmierć Dymitra mogłyby ładnie zamknąć całą fabułę książki. 

P.